czwartek, 17 października 2013

Rozdział V: W imię gildii

„Walka dla samego siebie nie może dać ci prawdziwej siły."
Masashi Kishimoto

* * *

Erza i Lucy, prowadzone przez Lokiego, który oświetlał im drogę, ostrożnie podążały naprzód. Cała trójka była maksymalnie skoncentrowana – nie wiedzieli niczego o swoim przeciwniku, dlatego woleli zachować ostrożność. Blondynka przełknęła głośno ślinę.
„Gdzie oni się podziali?" – pomyślała, rozglądając się na boki. – „Mam nadzieję, że nic im się nie stało…"
Zamyślona nie zauważyła, kiedy idący przed nią Gwiezdny Duch się zatrzymał. Lucy wpadła na jego plecy i z pewnością by się przewróciła, gdyby nie Erza, która złapała ją za ramię.
- Dzięki – wyszeptała blondynka. – Co się stało?
- Ciii – Loki odwrócił się w stronę dziewczyn, kładąc palec na ustach. – Słyszycie?
Obie czarodziejki umilkły, nasłuchując. Z początku nic nie zakłócało panującej ciszy, lecz po chwili dało się rozpoznać w oddali jakieś szmery, coś przypominającego…
- Kroki – mruknęła pod nosem Tytania, mocniej ściskając miecz. – Ktoś idzie w naszą stronę… Z dwóch stron – dodała po chwili marszcząc brwi. – Chyba zamierzają nas okrążyć.
Heartphilia przełknęła głośno ślinę.
- Co zrobimy?
-  Loki, kiedy powiem, zgasisz światło. Oni w tej chwili mogą nas doskonale zobaczyć, lecz my nie widzimy ich. Jeśli jednak wykorzystamy element zaskoczenia, możemy odwrócić role…
Gwiezdny Duch pokiwał głową na znak, iż rozumie plan Scarlet.
- Przygotujcie się… Teraz.
Na znak szkarłatnowłosej, wokół całej trójki ponownie zapadły ciemności…

* * *

Natsu zatrzymał się nagle, niuchając w powietrzu.
- Co się stało? – spytał szeptem Gray, zbliżając się do przyjaciela.
- Spójrz przed siebie – odpowiedział równie cicho Dragneel.
Mag lodu miał przypomnieć towarzyszowi, iż i tak niczego nie zobaczy, lecz… Gray zamrugał zaskoczony. Przed nimi migotało jaskrawe światełko.
- Widzisz je? W tamtym miejscu są Lucy i Erza – uprzedził pytanie przyjaciela Salamander. – I, o ile mój nos się nie myli, jest z nimi też Loki.
- Świetnie, teraz bez trudu je znajdziemy – ucieszył się Gray, a Happy odetchnął z ulgą. – Jednak bądźmy ostrożni. Nie chciałbym, żeby Erza poszatkowała nas przez pomyłkę.
Natsu na samą tę myśl przeszedł dreszcz. Z miejsca zrezygnował z początkowego pomysłu zaskoczenia dziewczyn, i troszkę je przestraszenia.
- Chodźmy, mam dość tych ciemności – zawołał różanowłosy, prowadząc swych towarzyszy na spotkanie z resztą grupy.
Przebiegli parę metrów w stronę zbliżającego się światła, gdy nagle… Zaskoczony Natsu wyhamował zapominając, iż tuż za nim biegnie Gray. Mag lodu wpadł na plecy przyjaciela, odbijając się od nich jak piłka. Zaklął, gdy upadł na ziemie.
- Co ty do cholery wyprawiasz? – syknął.
Natsu, nie odpowiadając, chwycił go za rękę, podciągając do góry.
- Światło znikło – wyszeptał, a w jego głosie słychać było niepokój. – Wciąż jednak ich wyczuwam. Zatrzymali się.
- A co, jeśli im się coś stało? – pisnął cicho kocur.
- Lepiej się pośpieszmy – mruknął Gray, zaniepokojony tą sytuacją.
Chciał jak najszybciej spotkać się z przyjaciółmi – tylko, jeśli grupa znów będzie w komplecie odzyska spokój. Chłopcy puścili się sprintem w mrok modląc się w duchu, by żadna niespodziewana przeszkoda nie stanęła im na drodze.
- Już nie daleko… - usłyszał szept Salamndra, po czym coś świsnęło i Natsu z okrzykiem zaskoczenia upadł na kolana, ratując w ten sposób swoją głowę przed ścięciem.
Coś rzuciło się na Graya, przygwożdżając go do ziemi. Obok usłyszał kotłującego się maga ognia, który również był w opałach.
- Wyłaźcie i walczcie ze mną twarzą w twarz! – darł się Natsu, wymachując po omacku pięścią.
- Natsu, uważaj! Możesz trafić Graya! – ostrzegł go Happy.
- Co?! – tajemniczy przeciwnik wydał okrzyk zaskoczenia.
Bardzo znajomy, okrzyk zaskoczenia.
- Natsu?!
- Lucy!
- Loki, światło!
Na polecenie gwiezdnej czarodziejki, całą grupę zalała ciepła poświata. Heartphilia z zaskoczeniem spoglądała to na Salamandra i siedzącego na jego głowie Happiego, to na leżącego na ziemi maga lodu, w którego mieczem celowała Erza. Cała szóstka wydawała się być w lekkim szoku.
- To was słyszeliśmy wcześniej – jęknęła blondynka czując, jak uginają się pod nią kolana.
„Prawie się powybijaliśmy w tych ciemnościach…" – przemknęło jej przez głowę.
Scarlet pomogła podnieść się kruczowłosemu.
- To był mój pomysł. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność – powiedziała ze skruchą Tytania. – Możecie mnie za karę uderzyć.
- Erza, wyluzuj – Fullbaster zaczął uspokajać przyjaciółkę. – Najważniejsze, że jesteśmy w komplecie.
- Taa, teraz możemy nakopać do dupy temu, kto nas tak urządził! – wykrzyknął Natsu, a w jego oczach zapłonęły niebezpieczne ogniki.
- Aye, sir! – rzucił Happy ze swego miejsca.
- Na początek, powinniśmy się stąd wydostać. Możemy użyć tego tunelu, którym tu dotarłyśmy – ostudziła zapał przyjaciela Lucy.
- W tych ciemnościach niczego nie osiągniemy – poparła ją Erza.
- No, ale tu są uwięzieni ludzie! – zaprotestował Salamander.
- Musimy ich ratować! – dodał kocur.
- Ktoś tu jeszcze jest? – spytała Tytania marszcząc brwi.
Gray szybko streścił jej przebieg całego wydarzenia. Czarodziejki wraz z Lokim w milczeniu wysłuchali całej historii.
- O co w tym wszystkim chodzi? – zamyśliła się blondynka.
- Hmm, to mi wygląda na… - Erza urwała w połowie zdania, podrywając głowę do góry. – Czujecie?
Wszyscy zamarli, spoglądając po sobie.
- Co to za moc… - mruknął Loki, lecz jego dalsze słowa zostały zagłuszone przez huk wiatru…

* * *

- Seiyō no kyoshō noeikyō!*
Nim zaklęcie zabrzmiało do końca, zagłuszył je pomruk wiatru. W jednej chwili zerwała się potężna wichura, gotowa zniszczyć wszystko, co tylko stanie jej na drodze. Velander, za pomocą swego wachlarza, skierowała podmuch wprost na ciemną kopułę. Rozległ się głośny huk, gdy ściana powietrza zderzyła się z magiczną barierą. Dewolt przygryzła wargę do krwi. Skupiła całą siłę woli na zniszczeniu osłony. Czas zdawał się zatrzymać w miejscu, podczas starcia dwóch potężnych sił.  Powoli, szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na korzyść dziewczyny. Białowłosa wzięła głęboki wdech, ponownie biorąc zamach wachlarzem.
-Seiyō no kyoshō noeikyō!
Drugie uderzenie wzmocniło poprzedni atak. Z pobliskich domów wiatr zerwał dachówki, które roztrzaskały się o bruk. Velander czuła ciężki oddech Chuckiego na swoich plecach, gdy kot dwoił się i troił, by utrzymać pozycję i nie dać się znieść prądom powietrznym.
„Jeszcze trochę przyjacielu" – prosiła w myślach Dewolt czując, jak jej towarzysz zbliża się do swego limitu. –  „Wytrzymaj jeszcze trochę…"
Nagle magiczna bariera pękła niczym bańka mydlana. Wiatr, przywołany przez czarodziejkę, rozerwał wiązania pomiędzy cząsteczkami dymu, rozwiewając czarną chmurę na cztery strony świata. Velander odetchnęła z ulgą, z siłą miechów kowalskich. Wachlarz w jej dłoni znikł w krótkim rozbłysku. Dziewczynie jednak nie dane było długo cieszyć się zwycięstwem.
- Vel… - zapiszczał nad jej uchem Chucky na chwilę przedtem, nim zaczęli spadać.
Skrzydła na plecach kota znikły – walka z rozwścieczonym żywiołem wyczerpała jego energię magiczną. Velnader obróciła się w powietrzu, chwytając przyjaciela. Wolną ręką złapała w locie za parapet. Jęknęła, gdy boleśnie uderzyła o ścianę budynku. Zerknęła na trzymanego Chuckiego. Kot stracił przytomność, ale nie wyglądało na to, by doznał jakiś obrażeń. Białowłosa podciągnęła się do góry, starając się wespnąć na parapet. Ostrożnie umieściła na nim kota, po czym, mając już wolne obie ręce, spróbowała się podciągnąć. Znalazła lepsze oparcie dla nóg… I w tym momencie zalała ją fala paraliżującego bólu, promieniującego z kręgosłupa na całe jej ciało. Jak na zwolnionym filmie, puściła parapet. Nim straciła przytomność, zdążyła zauważyć skrawek czarnej peleryny…

* * *

- Wszyscy cali? – wykrzyknęła Erza, podnosząc się z ziemi.
Przyjaciele odpowiedzieli jej niewyraźnymi pomrukami, jednak wyglądało na to, iż nikt nie ucierpiał. Gwałtowny wiatr z całą pewnością bez trudu by ich zdmuchnął, gdyby nie szybka interwencja Graya, który stworzył ścianę lodu. Osłona wytrzymała napór powietrza, choć mag musiał w nią włożyć sporo energii.
- Świetnie się spisałeś, Gray – pochwaliła przyjaciela Scarlet.
Fullbaster opuścił ręce, cofając zaklęcie.
- Co to było? – spytała Lucy, otrzepując ubranie.
- Jakiś rodzaj magii… Co ważniejsze, wygląda na to, że wicher zniszczył barierę – powiedziała szkarłatnowłosa, rozglądając się dookoła.
Rzeczywiście – po chmurze czarnego pyłu nie został ani jeden ślad. Wokół porozrzucane były szczątki roztrzaskanych straganów i dachówek. Mimo zlikwidowania głównej przyczyny ich kłopotów, Tytania wyglądała na zaniepokojoną.
- Coś się stało, Erza? – zapytała ją blondynka widząc, że coś gryzie przyjaciółkę.
- Ludzie. Nie ma tu nikogo, prócz nas.
- Może nasze przypuszczenia były słuszne – wtrącił mag lodu.
- Myślisz, że ktoś porwał tych ludzi? – Lucy zwróciła swe czekoladowe spojrzenie na Fullbastera.
- Nie wiem, ale ktoś się do nas zbliża – przerwał im Natsu, węsząc w powietrzu. – To nie ten mag, który zastawił pułapkę, ale jego zapach jest podobny…
- Pewnie to jego wspólnik – powiedział Happy, zeskakując z głowy Salamandra.
Natsu uśmiechnął się szeroko, odsłaniając ostre kły. Uderzył dłonią o otwartą pięść – jego ręce natychmiast pokryły się płomieniami.
- Mam to w nosie, kim jest ten facet. Za nabijanie się z magów Fairy Tail, zamierzam skopać mu tyłek!

* * *

Velander ostrożnie uniosła do góry jedną powiekę, starając się przezwyciężyć pulsujący ból w kręgosłupie. Nie wiedziała, na jak długo straciła przytomność – w duchu modliła się, by Chucky był cały i zdrowy. Nie miała pojęcia, kto ją zaatakował. Nim zanurzyła się w ciemności nieświadomości, zdołała jedynie zauważyć skraj czarnej peleryny. Powoli, podpierając się na łokciach, zaczęła się podnosić. Z rozciętego łuku brwiowego obficie płynęła krew, zalewając jej jedno oko, lecz poza tą raną, jakimś cudem uniknęła poważniejszych obrażeń. Rzut oka w górę pozwolił jej sprecyzować ten „cud" – spadła wprost na płócienny dach jednego ze straganów. I choć materiał nie wytrzymał, jednak zamortyzował jej upadek. Dziewczyna opierając się na ścianie, wyszła ze szczątków stoiska. Wyostrzone zmysły wychwyciły od razu ruch z jej prawej strony, lecz ciało nie doszło jeszcze do siebie. Zamiast wykonać unik, w ostatniej chwili postawiła gardę, blokując w ten sposób silny cios. Velander odrzuciło do tyłu, jednak zdołała złapać równowagę. Spod zmrużonych powiek wpatrywała się w swego przeciwnika, którym był wysoki, odziany na czarno mężczyzna o ciemnej karnacji, krótko ściętych, czarnych włosach i stalowoszarych oczach, które teraz wpatrywały się w nią z nienawiścią i… Niedowierzaniem?
- Za kogo ty się do ciężkiej cholery uważasz, że ośmielasz się wchodzić nam w drogę? – wysyczał mężczyzna, odrzucając na bok pelerynę, by nie przeszkadzała mu w walce.
- Za kogoś, kto nie pozwoli, by szumowiny z Anceps Serpens, wykorzystywały niewinnych ludzi – odpowiedziała hardo dziewczyna, z trudem prostując swoją sylwetkę.
Z satysfakcją ujrzała, jak na twarzy jej przeciwnika maluje się zaskoczenie. Na to właśnie liczyła. Chciała zaintrygować go swoim oświadczeniem i wciągnąć w rozmowę, by zyskać na czasie. Rozbicie bariery pochłonęło więcej energii magicznej niż przypuszczała. Musiała więc kupić sobie trochę czasu, by zregenerować własne siły. Wprawdzie całkiem dobrze walczyła wręcz, lecz w starciu z magiem, jej umiejętności mogły jedynie odwlekać nieuniknioną porażkę. Ratunek mógłby przyjść ze strony Chuckiego, który powinien był w stanie odwrócić uwagę wroga, jednak nie miała pojęcia, czy kot odzyskał przytomność. Velander wzięła głęboki wdech. Powietrze w miasteczku nie mogło się umywać do orzeźwiającej, morskiej bryzy czy czystego, leśnego powiewu, jednak powinno jej wystarczyć. Musi tylko odwrócić uwagę mężczyzny, i szybko je „pochłonąć".
- Skąd wiesz kim jestem? – syknął mag, mierząc ją badawczym spojrzeniem.
Długi, biały warkocz, kolczyk w kształcie kła, magia powietrza… Szarooki wytężył umysł, starając się sobie skojarzyć, skąd zna tę dziewczynę. Zamrugał gwałtownie, kiedy przypomniał sobie niewielki szczegół, który prawie zdołał mu umknąć. Kiedy zaatakował białowłosą, zauważył nieduży, czarny tatuaż w kształcie półksiężyca na jej karku.
- Black Moon – wyszeptał czując, jak wszystkie elementy układanki wskakują na swoje miejsce. – Jesteś z gildii Black Moon… - jeszcze chwila, a powinien przypomnieć sobie jej imię. – Nazywasz się Velander Dewolt. Widmowy smok. Podniebna łowczyni.
Velander uniosła kąciki ust w kpiącym półuśmieszku.
- Brawo, a myślałam, że o mnie zapomnieliście – rzuciła, lewą dłonią sięgając do pasa kimona.
- Ale przecież Black Moon została zniszczona – mężczyzna nie zwrócił uwagi na poczynania czarodziejki.
- Jak widać trochę nas została. Tyle, by was pokonać! – krzyknęła Dewolt, szybkim ruchem wyciągając ukryty za pasem nieduży, krwistoczerwony wachlarz.
Zamachnęła się nim, ustawiając go równolegle do podłoża. W stronę maga poleciały ukryte ostrza. Mężczyzna sięgnął do pasa, do którego przytroczone miał liczne, nieduże woreczki.
- Magic dust - slowing powder*! – wykrzyknął, rzucając przed siebie błękitny proszek.
Wyrzucona przez maga substancja utworzyła w powietrzu skrzącą się chmurę, w którą wpadły ostrza. Kiedy tylko znalazły się w jej wnętrzu zwolniły, aż w końcu zawisły jakiś metr od twarzy mężczyzny… Velander jednak na to właśnie liczyła. Atak miał jedynie zająć czymś maga. Szybko zaczęła „pochłaniać" otaczające ją powietrze. Chucky porównał kiedyś ten proces do „odkurzania", co oczywiście skończyło się dla niego bliskim spotkaniem z pięścią białowłosej. Dewolt czuła, jak z każdą sekundą wracają jej nadwątlone siły.
- Co ty do cholery wyprawiasz?!
Okrzyk jej przeciwnika sprawił, iż przestała się pożywiać. Odruchowo oblizała wargi.
- Nie najlepsze, ale ujdzie – stwierdził, oceniając „smak" swego posiłku. – Teraz możemy się zabawić!

* * *

Cała piątka magów z Fairy Tail, bez Lokigo, którego Lucy odesłała, biegła przed siebie. Prowadził Natsu, któremu w końcu pozwolono ruszyć w pogoń. Teraz Salamander pędził przed siebie z zawrotną prędkością, nie oglądając się ani razu do tyłu, czy pozostali nadążają za jego tempem.
- Natsu, zwolnij! – krzyknęła Lucy czując, jak zaczyna ją łapać kolka.
- To na nic, ten narwaniec nas nie słyszy – mruknął z grymasem Gray.
W oddali rozległ się okrzyk Smoczego Zabójcy:
- Nie uciekniesz mi, draniu! Znajdę cię i przerobię na pieczyste!
- Świetnie, jeśli nasz tajemniczy mag faktycznie ma jakiegoś towarzysza, to Natsu na pewno go zaalarmował – zgrzytnęła zębami Erza.
- O tak, możecie podziękować swojemu nadpobudliwemu koledze – usłyszeli tuż obok obcy, miękki głos.

* * *

Velander z demonicznym uśmieszkiem wpatrywała się w swojego przeciwnika. Mężczyzna przyglądał się jej zszokowany.
- Co ty zrobiłaś?
- Nic, o czym miałabym rozmawiać z trupem – rzuciła białowłosa, rozkładając ramiona.
„Z trupem?"
Nim mag zdążył przetrawić słowa Dewolt, jej dłonie rozbłysły, i pojawiły się w nich średniej wielkości, białe wachlarze z rysunkami tygrysów. Od lśniącego, czarnego drewna odchodziły po trzy długie, złote frędzle. Velander pochyliła się do przodu, szczerząc ostre kły w przyprawiającym o ciarki groteskowym uśmiechu. Mag chwycił za jeden z woreczków, lecz nim zdołał rzucić zaklęcie, postać dziewczyny zamigotała i… Znikła. Nim zdążył się zdziwić, poczuł jej obecność za swoimi plecami.
- Toppū kosō **!
Dwa szybkie, powietrzne ciosy, uderzyły w jego plecy, zostawiając na nich długie, krwawe pręgi. Mężczyzna krzyknął z bólu, odwracając się w stronę przeciwniczki.
- Zapłacisz mi za to! Paralyzing dust***!
Białowłosa dwoma ruchami rozwiała jasnoróżową, perlistą chmurę.
- Pył przeciw wiatru… Ktoś tu chyba ma pecha – rzuciła, szykując się do kolejnego ataku.
Mag zacisnął z całych sił pięści, aż pobielały mu knykcie.
- Nie docenianie mnie będzie cię sporo kosztować, jaszczureczko – wycedził przez zęby mężczyzna.
- Jaszczureczko? – syknęła Dewolt, a jej atramentowoczarne oczy zwęziły się w dwie szparki.
Mężczyzna zdjął grube rękawice, odrzucając je na bok. Rozprostował palce, aż strzeliły zastane kości.
- Pora, by raz na zawsze zdmuchnąć twoją gildię z powierzchni ziemi! – wykrzyknął, wyrzucając dłonie przed siebie.
Dwa podłużne pociski pomknęły z zawrotną szybkością w stronę Velander. Czarodziejka w ostatniej chwili pocięła je powietrznymi uderzeniami.
- Co to… - mruknęła, zerkając na resztki pocisków, które leżały u jej stóp..
- Zdziwiona? – mężczyzna uśmiechnął się złowieszczo, wyrzucając przed siebie ręce.
Z obu nadgarstków, wprost do otwartych dłoni zaczęły się powoli wysuwać kości, formując w kształty przypominające groty włóczni.
- Widzę, że te zdołałaś przeciąć. Ciekaw jestem, jak poradzisz sobie z tym!
Kolejne ostrza pomknęły w stronę dziewczyny, która wachlarzami wykonała serię ledwie widocznych dla ludzkiego oka cięć. Pociski jednak jedynie lekko zboczyły ze swego toru, poza tym były nienaruszone. Czarodziejka zgrabnie wykonała salto do tyłu, ratując się ucieczką. Przygryzła wargę, mierząc swego przeciwnika wzrokiem. Zapowiadało się interesujące starcie…

* * *

Chucky powoli uchylił powieki, ostrożnie przekręcając się na bok… I prawie spadając przy tym z parapetu. Od razu oprzytomniał, przyciskając się do chłodnej szyby. Czuł, że serce ma gdzieś w okolicach gardła. Z całą pewnością nie była to jedna z najprzyjemniejszych pobudek w jego życiu. Ostrożnie zerknął w dół. Od ziemi dzieliło go dobre kilka metrów i choć mówi się, że koty zawsze spadają na cztery łapy, jakoś nie specjalnie palił się do sprawdzenia tego mitu. Jego uwagę przykuły odgłosy rozgrywającej się pod nim walki. Velnader dokonywała cudów akrobacji, starając się uniknąć pocisków, wyrzucanych z zawrotną prędkością przez jej przeciwnika. Kocur zacisnął łapki na brzegu parapetu. Widział, że jego przyjaciółka jest w opałach.
- Vel-chan, co ty wyprawiasz, czemu nie atakujesz? – wyszeptał do siebie, obserwując szaleńczy taniec białowłosej czarodziejki.
Dziewczyna lawirowała z wrodzoną sobie gracją, tak lekko, jakby to nie była walka na śmierć i życie, lecz przedstawienie. Krok w przód, półobrót, blok wachlarzem, krok w tył, uskok… Chucky zamrugał parokrotnie, gdy zaczęło do niego docierać to, co widzi. Rytm. Ataki mężczyzny były wyprowadzane z regularną częstotliwością. Velander nie pozostawała w ofensywie bez celu. Ona wsłuchiwała się w jego rytm. Zestrajała się z nim. Kot doskonale wiedział, że ogromną pasją jego przyjaciółki był taniec oraz śpiew. Białowłosa miała genialny słuch muzyczny oraz poczucie rytmu. Teraz Dewolt wykorzystywała te talenty, łącząc je ze swoimi umiejętnościami w walce. Chucky wychylił się jeszcze bardziej, nie zważając na to, że w ten sposób sam staje się łatwy celem do ataku. Velander miała lekko zmrużone powieki, a na jej twarzy widać było ogromną koncentrację. Kot już wiedział, kim będzie zwycięzca tego starcia…

* * *

Raz dwa trzy. Obrót, wyskok, unik. Raz dwa trzy. Prawo, półobrót, przysiad… Dewolt tanecznym krokiem lawirowała wśród pocisków. Nie musiała myśleć o tym, co robi. Jej ciało poruszało się samo, dostosowując się do rytmu jej przeciwnika. Raz dwa trzy. Szybki cios wachlarzem, piruet i krok w tył. Raz dwa trzy.
„Pora to zakończyć."
Raz.
Velander podwójnym cięciem zniszczyła kościane ostrze, przecinając je na pół.
Dwa.
W jednej chwili wybiła się wysoko w górę, robiąc salto i unikając jednocześnie kolejnego ataku.
Trzy.
Mag nie zdążył zareagować. Dewolt, gdy znalazła się tuż nad nim, rozłożyła szeroko ramiona.
- Torunēdokurō****!
Wokół czarodziejki utworzyła się trąba powietrzna, która uderzyła w jej przeciwnika. Mężczyzna nie miał szans z potężnym żywiołem – został przez niego w ułamku sekundy wciągnięty. Wirując w oszałamiającym tempie nie miał możliwości, by uniknięć ciosów Velander. Tymczasem wietrzne pazury były bezlitosne. Z łatwością darły ciało maga, zostawiając na nim długie, krwawe pręgi. Po chwili pokrwawione ciało mężczyzny upadło na ziemie. Czarodziejka wylądowała z gracją tuż obok pokonanego przeciwnika, w dłoniach dzierżąc wachlarze. Biały materiał naznaczony był ciemnoczerwonymi kroplami. Mężczyzna charknął, z trudem unosząc się na łokciach.
- Nie… nie wierzę… że pokonał mnie ktoś… kto powinien być martwy… - odezwał się ledwo słyszalnym głosem. – Ty… twoja gildia… nie powinniście istnieć…
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie – odpowiedziała dziewczyna, wpatrując się w niego chłodno czarnymi oczyma.
- Nie… ciesz się… zbyt wcześnie… - charknął mag. – Teraz… teraz nie zaznasz spokoju… Po Black Moon nie zostanie… nawet wspomnienie…
- Na twoim miejscu oszczędzałabym siły, a nie darmo mieliła ozorem – Velander podrzuciła lekko wachlarze, które rozpłynęły się w powietrzu, po czym odwróciła się na pięcie, kierując się w stronę budynku, gdzie zostawiła Chuckiego.
- Nie… nie dokończysz swego dzieła? - usłyszała za sobą słaby głos mężczyzny.
Nie wiedziała, czy jest w nim więcej zaskoczenia, czy też pogardy.
- Nie jesteś w stanie mi teraz zagrozić - rzuciła przez ramie. – Dobicie przeciwnika, który nie jest w stanie się bronić, nie sprawia mi satysfakcji.
- Jeśli… jeśli przeżyję… gildia dowie się o tobie… wyślą wszystkich…
Dziewczyna zatrzymała się, powoli odwracając głowę w jego kierunku. Coś w jej oczach sprawiło, iż mag poczuł, jak paraliżuje go strach. Wpatrywały się w niego bezlitosne oczy łowcy, kogoś, kto nie ucieka przed zagrożeniami. Kogoś, kto nie pozwoli, by nagle to on stał się zwierzyną…
- A ja wtedy zniszczę każdego maga, którego na mnie naślecie – powiedziała, powoli cedząc słowa. – Zmiażdżę każdego z was, a na samym końcu padnie wasz mistrz. Lepiej dla was było pozostać w ukryciu i dalej gnić w cieniu. Bo teraz dołożę wszelkich starań, by Anceps Serpens nie podniosło więcej swego zdradzieckiego łba. I obiecuję ci to w imię mojej gildii. W imię Black Moon…

* * *

* Magic dust - slowing powder – Magia Pyłu – spowalniający proszek
** Toppū kosō – Porywiste pazury tygrysa
*** Paralyzing dust – Paraliżujący pył
**** Torunēdokurō – Tornado Pazurów

* * *

Na zakończenie - kolejny rysunek Vel mojego autorstwa :)