„Czymże jest zatem świat – i co jest światem?
Świat wiatrem, falą i więdnącym kwiatem.”
J. Dehnel
Świat wiatrem, falą i więdnącym kwiatem.”
J. Dehnel
* * *
Cicho, niczym duchy, z wieczornej mgły wyłoniły się dwie sylwetki.
Jedna wysoka, zdająca się lekko sunąć nad powierzchnią ziemi, i druga
malutka, drepcząca tuż obok tej pierwszej. Obie postacie ubrane były
jednakowo – w sakkaty, które skrywały ich twarze w cieniu, oraz w
długie, szare, podróżne płaszcze, zapięte pod samą szyję i przepasane granatowymi szarfami. Wyższy nieznajomy dodatkowo niósł na plecach
duże, prostokątne pudło, które przy bliższych oględzinach okazywało się
być guqinem. Tajemnicza para szła spokojnie ulicami miasteczka,
zmierzając do konkretnego celu. Chmury w końcu odsłoniły księżyc,
którego światło padało teraz na dwójkę podróżnych, pozwalając dostrzec więcej
szczegółów w ich wyglądzie. Przy bladej poświacie dało się zauważyć, iż
spod sakkatu wyższego osobnika, spływa śnieżnobiały, długi po pas
warkocz, zaś spod płaszcza tego mniejszego wystaje, szary, koci ogon. Para skręciła w najbliższą uliczkę, i po chwili dotarła do małego,
obskurnego baru. Zatrzymali się naprzeciwko niego, rozkładając się ze
swoim instrumentem. Z budynku dobiegał głośny jazgot, w którym można
było rozróżnić muzykę, puszczaną z tanich maszyn grających, oraz
pijackie głosy, na przemian to kłócące się ze sobą, to wybuchające
śmiechem. Jednak dziwaczni nieznajomi wcale nie zwracali na nie uwagi, zbyt
zajęci swoimi sprawami. Osobnik, a raczej osobniczka, o długim warkoczu,
zaczęła stroić instrument, zaś jej koci towarzysz obserwował bacznie
całą okolicę. Nieznajoma trąciła lekko struny, sprawdzając czystość
dźwięku. Efekt najwidoczniej ją zadowolił, gdyż spod sakkatu błysnęły
białe, ostre zęby, wyszczerzone w uśmiechu. Przebierając powoli palcami,
zaczęła grać bardzo spokojną, kojąca melodię, z początku cicho, potem
coraz głośniej. Niedługo do gry, dołączyła śpiew:
- Złoto co w grotach, nieodkrytych świeci,
srebro co ludzkie, oko zawsze nęci,
perły, diamenty, rubiny i szafiry.
Wszystko to niknie z urodą mej dziewczyny…
Piosenka śpiewana pięknym, niezwykle czystym i mocnym głosem, niosła się daleko, zagłuszając wszystkie inne odgłosy. Choć utwór nie był wykonywany głośno, to jednak, zarówno muzyka, jak i wokal, były tak czarowne, iż zdawały się przyćmiewać, gasić inne dźwięki. Czas zdawał się zatrzymać, również urzeczony anielskim głosem. Muzyka guqinu wybijała się ponad pijackie okrzyki i tandetne melodyjki, unosząc się na lekkim wietrze. Dziewczyna nie przestawała dalej grać, kiedy z baru wytoczyło się trzech osobników, trzymających się pod ręce. Z trudem utrzymywali się oni na nogach, i pewnie gdyby jeden z nich się przewrócił, to pociągnął by resztę za sobą. Zataczając się, ustalili odpowiedni kierunek marszu, po czym zaczęli iść całą szerokością ulicy, obijając się o wszystko po drodze. Przeszli obojętnie obok muzykantów, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Jednak wędrowcy nie podeszli do obecności trzech pijaków równie obojętnie. Dziewczyna przestała śpiewać, zmieniając jednocześnie graną melodię. Teraz uderzała struny wolniej, uważniej, mocniej je naciągając, by wydawały wyższe dźwięki.
Powiał silniejszy wiatr, zrywając z pobliskich drzew liście, które sennie opadały na ziemie. Jeden z nich, podmuchem zaniesiony został przed białowłosą. Nieznajoma wpatrywała się w wirujący szybko listek, błyskawicznym ruchem uderzając wszystkie struny naraz. Jej wzrok wciąż wędrował za opadającym liściem, który nad ziemią rozpadł się na dwie idealnie równe połowy. Dziewczyna zagrała w ten sam sposób jeszcze raz – mocno, od siebie. Siła fali dźwiękowej była niemalże widoczna.
W oddali zamilkły głosy idących pijaków, zamiast tego dały się słyszeć trzy głuche uderzenia, jakby coś ciężkiego spadło na ziemię…
- Złoto co w grotach, nieodkrytych świeci,
srebro co ludzkie, oko zawsze nęci,
perły, diamenty, rubiny i szafiry.
Wszystko to niknie z urodą mej dziewczyny…
Piosenka śpiewana pięknym, niezwykle czystym i mocnym głosem, niosła się daleko, zagłuszając wszystkie inne odgłosy. Choć utwór nie był wykonywany głośno, to jednak, zarówno muzyka, jak i wokal, były tak czarowne, iż zdawały się przyćmiewać, gasić inne dźwięki. Czas zdawał się zatrzymać, również urzeczony anielskim głosem. Muzyka guqinu wybijała się ponad pijackie okrzyki i tandetne melodyjki, unosząc się na lekkim wietrze. Dziewczyna nie przestawała dalej grać, kiedy z baru wytoczyło się trzech osobników, trzymających się pod ręce. Z trudem utrzymywali się oni na nogach, i pewnie gdyby jeden z nich się przewrócił, to pociągnął by resztę za sobą. Zataczając się, ustalili odpowiedni kierunek marszu, po czym zaczęli iść całą szerokością ulicy, obijając się o wszystko po drodze. Przeszli obojętnie obok muzykantów, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Jednak wędrowcy nie podeszli do obecności trzech pijaków równie obojętnie. Dziewczyna przestała śpiewać, zmieniając jednocześnie graną melodię. Teraz uderzała struny wolniej, uważniej, mocniej je naciągając, by wydawały wyższe dźwięki.
Powiał silniejszy wiatr, zrywając z pobliskich drzew liście, które sennie opadały na ziemie. Jeden z nich, podmuchem zaniesiony został przed białowłosą. Nieznajoma wpatrywała się w wirujący szybko listek, błyskawicznym ruchem uderzając wszystkie struny naraz. Jej wzrok wciąż wędrował za opadającym liściem, który nad ziemią rozpadł się na dwie idealnie równe połowy. Dziewczyna zagrała w ten sam sposób jeszcze raz – mocno, od siebie. Siła fali dźwiękowej była niemalże widoczna.
W oddali zamilkły głosy idących pijaków, zamiast tego dały się słyszeć trzy głuche uderzenia, jakby coś ciężkiego spadło na ziemię…
* * *
Następnego ranka, niedaleko baru, znaleziono trzy pozbawione głów ciała. Wezwano straż, lecz ta na nie wiele się zdała. Nie było świadków, nie było śladów, nie było narzędzia zbrodni. Innymi słowy – żadnego punktu zaczepienie, od którego można by rozpocząć całe śledztwo. Strażnicy jedynie uspokoili mieszkańców, zapewniając ich, że to z pewnością jednorazowy incydent, oraz zabrali ciała. Poniektórzy z nich dziwili się, ponieważ głowy zostały idealnie oddzielone od tułowia, czyli musiano odrąbać je jednym czystym ciosem. Wymagałoby to ogromnej siły. W grę wchodziło jeszcze użycie magii, lecz po co jakiś mag miałby atakować trzech pospolitych pijaczków? Cóż, do tego nigdy nie zdołali dojść, gdyż śledztwo bardzo szybko umorzono. W końcu ludzie zapomnieli o morderstwie, a już z pewnością o dwójce wędrowców, którzy zniknęli wraz z pierwszymi promieniami słońca.
Twoje zamówienie zostało zrealizowane, znajdziesz je w poście nr. 074 szablon nr. 98-99
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
[ministerstwo-szablonow]
prolog ciekawy
OdpowiedzUsuńjeśli kolejny rozdział tak samo napisany będzie to opowieść mi się spodoba.
Pozdrawiam