Krótkie ogłoszonko organizacyjne.
"Linki" oraz "Spis treści" będą uzupełniane na bieżąco.
SPAMowisko zostało oddane do Waszego użytku i zachęcam do korzystania z niego.
Strona "O autorce i blogu" została uzupełniona, zaś nad zakładkę "Bohaterowie" w dalszym ciągu trwają prace.
I rzecz najważniejsza - jeśli ktoś chce, żebym informowała go o nowych rozdziałach, bardzo proszę o pozostawienie adresu, numeru GG czy jakiegoś innego kontaktu pod najnowszym postem.
Nie przedłużając - zapraszam na rozdział!
* * *
„Nigdy nie zwalnia.
Nie wie dlaczego,
Ale kiedy jest sama,
Ma wrażenie, jakby się wszystko waliło
Nie obróci się za siebie;
Cienie tam są długie,
A ona boi się, że jeśli uroni pierwsza łzę
Już nie powstrzyma ich deszczu.”
„Stand in the rain”
Superchic(k)
* * *
Czemu nie można tak po prostu
uwolnić się od przeszłości? Dlaczego nie można porzucić tego, co było,
pozbyć się tego ciężkiego łańcucha przykrych wspomnień i dawnych win?
Dlaczego nie można iść po prostu naprzód, patrząc ufnie w przyszłość?
Dlaczego… A może to ja tego nie potrafię? Ale nie, muszę iść dalej tą ścieżką, nie mogę się zatrzymać, nie mogę z niej zawrócić… Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele popłynęło krwi i łez. Muszę patrzeć w przyszłość, bez względu na wszystko, gdyż tylko tam czeka moje wybawienie, moja pokuta…Grandine,
czemu cię nie posłuchałam? Matko, dlaczego mnie nie powstrzymałaś, nim
było za późno? Mistrzu, dlaczego do tego doszło? Zbyt wiele pytań, zbyt
wiele pytań bez odpowiedzi, by można było odrzucić to, co było. Zbyt
wiele zagadek pozostało niewyjaśnionych. Muszę być silna, muszę iść dalej…
* * *
- Vel-chan, co jest z tobą? Strasznie jesteś dzisiaj milcząca.
Białowłosa potrząsnęła głową. Głos Chucky’iego wyrwał ją z zamyślenia.
„Może to i dobrze ” – przemknęło jej przez myśl. – „Ostatnio zbyt często to wszystko roztrząsam.”
-
Myślałam nad strategią walki z tym magiem – skłamała gładko Velander. –
Do starcia z telepatą trzeba się odpowiednio przygotować.
Kot
wyczuł, iż przyjaciółka nie mówi mu prawdy, ale nie drążył tematu.
Domyślał się, co ostatnio zaprząta głowę dziewczyny. Niedługo zbliżała
się rocznica tego dnia.
„Ile to już będzie lat? Chyba trzy…”
- A właśnie Vel, skąd wiesz, że idziemy w dobre miejsce? – zmienił temat Chucky.
- Przeglądałeś te papiery? – odpowiedziała mu pytaniem na pytanie białowłosa.
Kot skinął głową.
- Widzisz, ja też. Z nich wiem, gdzie mamy się kierować, aby dopaść naszego zbiega.
- Ej, to nie jest żadna odpowiedź – obruszył się Chucky.
Velander puściła mu perskie oko.
- Przekonasz się na miejscu. Póki co, nie chcę zapeszać. Mogę się mylić.
- Ty? Mylić się? Niemożliwe Velciu – mruknął sarkastycznie kot.
Po chwili wrzasnął przeraźliwie, wylatując parę metrów do przodu, posłany tam kopniakiem przez dziewczynę.
- NIE RÓB SOBIE ZE MNIE JAJ!
* * *
- Naprawdę, dlaczego nie możemy wykonać jakiejś pracy, żebyście
niczego nie zniszczyli? – spytała chyba już po raz setny blondynka,
robiąc zrezygnowaną minę. – W takim tempie nigdy nie uzbieram na czynsz!
– dodała z paniką w głosie.
- Muszę cię poprzeć, Lucy – wtrąciła
poważnym tonem dziewczyna o pięknych, szkarłatnych włosach, ubrana w
zbroję z logo Heart Kreuza. – Wasze zachowanie jest karygodne, w ten
sposób tylko przysparzamy Mistrzowi kłopotów – powiedziała, piorunując
dwójkę chłopaków swoim wzrokiem.
Poprawka – jednego chłopaka, gdyż
drugi wisiał w oknie powozu, przytrzymywany przez niebieskiego kota.
Granatowowłosego przeszły dreszcze.
- Dlaczego patrzysz na mnie,
Erza?! Przecież to Natsu spalił tamten budynek! – bronił się chłopak,
rozpinając jednocześnie guziki koszuli.
- Nie rozbieraj się tu! – wrzasnęła na niego Lucy.
Gray z zaskoczeniem popatrzył na w połowie rozpiętą już koszulę.
- Erza, ale to przecież ty rozwaliłaś do końca tamten budynek – uściślił kot, odwracając się do reszty.
Szkarłatnowłosa obdarzyła go jednym ze swoich najbardziej zabójczych spojrzeń, na co
kocur pisnął cicho, chwytając mocniej różanowłosego chłopaka.
- Ppuść mnieee… Ja już nie chceee… – wyjęczał Natsu, starając się opanować torsje żołądka.
- Człowieku, ale ty jesteś żałosny – westchnął Gray, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Odwal sieee… – wybełkotał Dragneel.
- Nie martw się, już nie długo będziemy na miejscu – pocieszała go Lucy.
Chłopak w odpowiedzi wydał z siebie serię dziwnych odgłosów. W końcu przed
nimi, na horyzoncie, pojawiło się nieduże miasteczko. Na jego widok
Smoczy Zabójca nieco się ożywił.
- Puść mnie Happy… Dojdę już na piechotę…
- Aye! – odpowiedział kot, puszczając Natsu.
Chłopak
z krzykiem wyleciał z powozu, uderzając z hukiem o ziemię, i turlając
się parę metrów. Pozostali zareagowali na to okrzykiem przerażenia,
natychmiast zatrzymując pojazd.
- Dlaczego to zrobiłeś?! – spytali jednocześnie Lucy i Gray, patrząc z zaskoczeniem na kota.
- Przecież sam tego chciał – odpowiedział Happy lekko zdziwiony takim „głupim” pytaniem.
- Mógł się przecież zabić! – wykrzyknęła blondynka potrząsając kotem.
- Nic mi nie jest! – rozległ się z oddali okrzyk jeszcze skołowanego Natsu.
* * *
- Uaa, spójrz tylko Vel, festyn! – wykrzyknął uradowanym głosem
Chucky, a oczy zalśniły mu od emocji. – Festiyn! Chodźmy na niego!
Proszę, proszę, proszę – kot zaczął wpatrywać się w dziewczynę błagalnym
wzrokiem.
Velander odgarnęła niedbałym ruchem włosy z twarzy.
-
Ech, właściwie i tak musimy się gdzieś zatrzymać, więc jeśli znajdziemy
tu coś wolnego, to czemu nie? – odpowiedziała po chwili namysłu.
- Ale czad! – Chucky podskoczył uradowany. – Idziemy na festyn, idziemy na festyn!
Rzeczywiście,
w miasteczku, do którego dopiero co dotarli, trwały właśnie
przygotowania do jakiegoś lokalnego święta. Na rynku ustawiono budki z
jedzeniem i innymi atrakcjami, oraz porozwieszano wszędzie kolorowe
lampiony. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali zachodu słońca, by
rozpocząć zabawę. Velander i Chucky po paru minutach poszukiwań,
znaleźli nieduży motel, oddalony zaledwie o trzy ulice od głównego
rynku. Dziewczyna wynajęła pokój, do którego od razu udała się z kotem.
Oboje przywykli już do spania pod gołym niebem, jednak zawsze miło było
przespać się w ciepłym łóżku. Chucky sceptycznym okiem obrzucił
pomieszczenie, starając się wypatrzyć w nim jakąkolwiek wadę. Wszystko
jednak okazało się być w jak najlepszym porządku. Pokoik był może
nieduży i skąpo wyposażony, za to schludny i przytulny.
- To teraz
trochę odpocznijmy, a wieczorem pójdziemy się rozerwać – zarządziła
Velander, rzucając Chucky’iemu jedną ze złowionych po drodze ryb, za
którą kot zabrał się z apetytem.
Dla siebie wyciągnęła zaś kilka owoców. Tak powoli jedząc, oboje spoglądali w otwarte okno, ciesząc się bieżącą chwilą…
* * *
Kiedy tylko zaszło słońce, na ulice wyszli chyba wszyscy mieszkańcy
miasteczka, ubrani w odświętne stroje. Zaraz zrobił się rozgardiasz, a
ludzkie głosy mieszały się z muzyką i nawoływaniem kupców. Pozapalane
lampiony migotały niczym stada bajecznie kolorowych świetlików. Radosny
nastrój szybko udzielał się każdemu, również Velander i Chucky dali się
ponieść chwili. Kot rozglądał się szybko dookoła, chłonąc roziskrzonymi
oczyma kolorowe stragany. Białowłosa pomyślała, iż gdyby mógł, to
obracałby głową jak sowa, o trzysta sześćdziesiąt stopni. Chucky trzymał
ją cały czas za rękę, ciągnąc co chwila do ciekawszych stoisk.
Białowłosa, choć zwykle unikała miast, wybierając bardziej odludne
miejsca, dzisiaj wyglądała na wyjątkowo zadowoloną z życia. Przebrała
się w krótkie, fiołkowe kimono, przepasane czarną szarfą, za którą miała
zatknięty wachlarz. Całości stroju dopełniały czarne kozaki. W ręku
trzymała sporą już siatkę z zakupami, którymi głównie było jedzenie.
- Może znajdziemy jakieś spokojne miejsce, żeby to zjeść? – zaproponowała, stając w miejscu.
- Ale zaraz rozpocznie się parada! – zaprotestował Chucky.
-
Toteż właśnie wejdziemy gdzieś wyżej, skąd będziemy mieli dobry widok –
powiedziała Velander, wskazując dłonią na budynek ratuszu.
- Dobry pomysł – przytaknął kot.
Oboje
weszli w pustą uliczkę, nie chcąc sprawiać sobą widowiska. Na plecach
Chucky’iego pojawiła się para białych skrzydeł. Kot chwycił dziewczynę
pod ramiona, wzbijając się w powietrze. Szybko podleciał do ratusza,
miękko lądując na jego dachu. Stąd mieli doskonały widok na cały plac.
Velander usiadła na skraju dachu, wyjmując zakupione wcześniej jedzenie.
Chucky usadowił się obok niej, chłonąc widok pod nimi.
- Pierwszy raz jestem na festynie – powiedział urzeczony. – Szkoda, że wcześniej nigdy nie chodziliśmy na takie imprezy.
-
Nie jesteś pierwszy raz, tylko pierwszego razu nie pamiętasz –
sprecyzowała białowłosa, podając kotu smażoną kałamarnicę. – Właśnie na
jednym takim festynie cię znaleźliśmy.
- Serio? – spytał zaskoczony Chucky, pogryzając przekąskę.
-
Nie mówiłam ci? Właśnie w podobnych okolicznościach po raz pierwszy się
„spotkaliśmy”, a raczej stałeś się moim prezentem urodzinowym… Chyba
będzie lepiej, jak opowiem ci to od początku.
Chucky przysunął się
bliżej Velander, nie chcąc stracić żadnego z jej słów. Białowłosa rzadko
opowiadała coś z własnej, nieprzymuszonej woli, dlatego kot starał się
wykorzystywać każdą taką okazję. Dziewczyna usiadła wygodniej,
zaczynając swoją opowieść…
* * *
- W dalszym ciągu nie rozumiem, po
co Mistrz przysłał cię za mną. Przecież doskonale poradziłabym sobie
sama – powtórzyła po raz kolejny z wyrzutem na oko dwunastoletnia
dziewczynka, o białych jak śnieg włosach, zaplecionych w krótki warkocz.
-
Vel-chan, jesteś jeszcze dzieckiem i Mistrz nie chce, by stała ci się
jakaś krzywda – odpowiedział spokojnie, towarzyszący jej wysoki,
dwudziestoletni młodzieniec.
Przy
swoim wzroście chłopak był szczupły, lecz wysportowany. Miedziane włosy
związane miał w kucyk, a oliwkowe oczy wesoło patrzyły na świat.
Młodzieniec miał smagłą twarz, opaloną podczas nieustannych wędrówek. Ubrany
był w ciemnozieloną koszulę, takiegoż samego koloru spodnie oraz
wysokie, skórzane buty. Na ramionach miał zarzucony płaszcz w cętki w
różnych odcieniach zieleni i brązu. W prawej ręce trzymał drewniany
kostur.
- Akurat – prychnęła dziewczynka. – Masz pewnie pilnować, żebym to JA nikomu nie zrobiła krzywdy. Prawda, Egarad?
-
Oj tam, oj tam – mruknął chłopka, mierzwiąc Velander włosy. – Nie mów,
że nie cieszysz się z mojego towarzystwa, Vel-chan? – spytał, puszczając
białowłosej perskie oko.
Dziewczynka mruknęła tylko coś pod nosem,
przyśpieszając kroku. W końcu dotarli do miasta, które przywitało ich
ferią barw i dźwięków. Bajecznie kolorowe lampiony rzucały dookoła
ciepłe światło, w którym mienili się poprzebierani ludzie.
- Chyba trafiliśmy na jakieś święto – stwierdził młodzieniec, rozglądając się dookoła.
Zerknął na dziewczynkę, która chłonęła wszystko roziskrzonymi oczyma. Chłopak uśmiechnął się do siebie.
- Może trochę się tu pokręcimy, co ty na to? – zaproponował białowłosej.
Velander
wzruszyła ramionami, pozorując obojętność. Miedzianowłosy roześmiał
się, widząc tę nieudolną scenę „powagi”. Oboje zaczęli buszować wśród
straganów, oglądając prezentowane na nich towary. Szczególnie wokół
jednego z nich, skupiło się sporo osób. Egarad i Velander zaczęli
przeciskać się do pierwszego rzędu ciekawi, co wzbudziło tak duże
zainteresowanie. Na poduszce, leżało ogromne jajo, w niebieskie plamy,
wokół którego skakał sprzedawca, zachęcając potencjalnych klientów do
zakupu.
- Jedyna taka, niepowtarzalna okazja! – krzyczał mężczyzna. –
Po raz pierwszy do kupienia, jajo smoka! Coś takiego może się więcej
nie powtórzyć, więc nie wahajcie się!
- Jajo smoka – westchnęła Velander, wpatrując się w nie wielkimi jak spodki oczyma. – Egarad, czy ono jest prawdziwe?
- Hmm, tak, ale z pewnością nie należy ono do smoka – odpowiedział młodzieniec, pochylając się w stronę stoiska.
Sprzedawca słysząc jego słowa, zmieszał się i pobladł. Tłum zaszemrał, otaczając ich ciasnym kołem.
-
Zapewniam pana, że z tego jaja, wykluje się malutki smok – zaczął
mężczyzna starając się, by jego głos brzmiał przekonywująco.
- A ja
mogę pana zapewnić, iż może się z tego wykluć dosłownie wszystko, ale na
pewno nie smok – stwierdził Egarad, biorąc jajo w ręce, mimo sprzeciwu
sprzedawcy.
- W takim razie do kogo ono należy? – spytała Velander, ignorując pokrzykiwania oszusta.
- Nie mam pojęcia. Pierwszy raz widzę tak dziwne jajo – odpowiedział młodzieniec, ważąc je w rękach.
- Więc nie wiesz, co się z niego wykluje? – dopytywała się białowłosa.
- Przykro mi, ale nie – westchnął miedzianowłosy. – Nie potrafię odpowiedzieć ci na to pytanie.
- Może w ogóle nic się z niego nie wykluje – westchnęła z rezygnacją dziewczynka.
- Poczekaj.
Młodzieniec
przystawił ucho do skorupy, mrużąc przy tym oczy. Stał tak przez kilka
minut nie zwracając uwagi na to, iż oczy wszystkich zgromadzonych
wlepione były teraz w niego. W końcu miedzianowłosy odłożył jajo z
powrotem na poduszkę, ku wielkiej uldze sprzedawcy.
- Coś jest w środku, wyczuwam w nim życie, ale nie mam pojęcia, jakie może to być stworzenie.
Białowłosa
nie odrywała wzroku od nakrapianego jaja. Była niezmiernie ciekawa,
jaka tajemnica kryje się w jego wnętrzu. Och, dużo by dała, byleby tylko
móc się tego dowiedzieć! Egarad tymczasem zastanawiał się nad czymś
intensywnie, co chwila zerkając na Velander.
- Ile pan chciał za to jajo? – spytał nagle miedzianowłosy.
Kupiec aż podskoczył, na dźwięk jego głosu.
-
Co? Chce je pan kupić, mimo iż nie jest smocze? – prychnął z urazą
mężczyzna, nie zapominając, przez kogo został właśnie zdemaskowany.
-
Jeśli nie chcesz go sprzedawać, nie będę nalegał, chociaż wątpię, by
ktokolwiek teraz je chciał… – Egarad wzruszył ramionami, po czym
odwrócił się na pięcie, z „zamiarem” odejścia.
„Trzy… dwa… jeden…”
- Pięć tysięcy klejnotów! – zawołał za nim sprzedawca, chcąc jak najszybciej upłynnić swój niefortunny towar.
-
Świetnie! – młodzieniec błyskawicznie znalazł się przy stoisku. – W
takim razie zapłacę połowę tej sumy, za próbę oszustwa – powiedział
Egarad, wciskając odliczoną kwotę sprzedawcy, po czym szybko chwycił
jajo i błyskawicznie zniknął, rozmywając się wraz z Velander w
powietrzu.
Kupiec stał jeszcze przez chwilę z rozdziawionymi ustami,
patrząc to na trzymane w ręku pieniądze, to na miejsce, w którym
zniknęła przedziwna para podróżników…
* * *
- Egarad, czy to nie nazywa się przypadkiem oszustwem? – zapytała białowłosa, drepcząc koło starszego kolegi.
Za nimi zniknęły już bramy miasta. Młodzieniec podrzucił w rękach jajo, uśmiechając się od ucha, do ucha.
- Vel-chan, oszustwem można by nazwać taką sytuację, w której przywłaszczyłbym sobie to jajo, bez jakiejkolwiek zapłaty.
- Ale nie dałeś mu kwoty, o jaką prosił – podkreśliła białowłosa.
- Cóż, chciał naciągnąć niewinnych ludzi, więc musiałem dać mu nauczkę, prawda? – chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Velander pokręciła z politowaniem głową. Czasami naprawdę gubiła się w pokrętnym toku rozumowania przyjaciela.
- A tak w ogóle, to po co ci to jajo? – spytała po dłuższej chwili milczenia.
Egarad
zatrzymał się w miejscu, co również uczyniła dziewczynka. Następnie
miedzianowłosy uroczyście wręczył jej jajo. Velander zamrugała,
kompletnie zszokowana zachowaniem przyjaciela.
- Niedługo masz
urodziny, co nie? Pomyślałem więc, że to będzie niezłym prezentem. W
końcu byłaś taka ciekawa, co się z niego wykluje, a teraz będziesz mogła
zobaczyć to na własne oczy! No i oczywiście będziesz miała własne
zwierzątko, o którym zawsze marzyłaś – wyjaśnił radośnie chłopak,
oczekując na reakcję swojej małej przyjaciółki.
Velander stała jak
zamurowana, wpatrując się w Egarada oczyma wielkimi jak spodki. W końcu
jednak jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech szczęścia.
- To wspaniały prezent. Dziękuję…
* * *
- I co było dalej? – spytał Chucky, kiedy białowłosa przerwała swą opowieść.
-
Wróciliśmy z Egaradem do gildii. Mistrz prawie dostał ataku apopleksji
na widok jaja. Darł się, że pewnie wykluje się z niego jakaś krwiożercza
bestia, która nas wszystkich pożre – Velander zachichotała na to
wspomnienie. – Nazwał nas, jak zwykle z resztą, parą głupich smarkaczy,
którzy nie mają bladego pojęcia o pułapkach, jakie czekają na magów.
Nikt z nas nie przewidział, że z jaja wyklujesz się ty!
Chucky roześmiał się głośno.
- Cały on! Wiecznie przesadzał i na wszystkich krzyczał.
-
I nazywał nas bandą niedorozwiniętych debili – dziewczyna roześmiała
się radośnie, lecz zaraz spoważniała, tracąc całą wcześniejszą wesołość.
Chucky zamrugał zaskoczony tak nagłą zmianą nastroju przyjaciółki.
- Vel-chan, co się… – zaczął, lecz białowłosa zaraz mu przerwała.
- Cicho, słyszałeś? – spytała niemal bezgłośnie.
Kot zaprzeczył ruchem głowy.
- Tam na dole coś się dzieje – wyjaśniła krótko dziewczyna, uważnym wzrokiem lustrując plac znajdujący się pod nimi.
Chucky
również zaczął przyglądać się tłumom, lecz nie dostrzegł niczego
niepokojącego. W momencie, kiedy chciał już powrócić do przerwanej
rozmowy, coś huknęło, i ze środka placu wprost ku niebu wzbił się słup
ognia. Trzask płomieni zmieszał się z krzykami przerażonych ludzi.
- Idziemy – zarządziła Velander.
Chucky złapał ją w pasie i sfrunął w boczną uliczkę, bezszelestnie, niczym cień…
* * *
Na zakończenie - wykonany przeze mnie rysunek Velander :)
Na zakończenie - wykonany przeze mnie rysunek Velander :)
Chucy został prezentem !!!
OdpowiedzUsuńTrzymajcie mnie ! xd
Dobre >.<
Czekam na więcej :D
Pozdrawiam :3
Ps. Nominuje cię do Liebster Award. Szczegóły u mnie na blogu :D
UsuńChucky jako prezent! Genialne! Świetny rozdział. Mam nadzieję, że w najbliższym okresie pojawi się czwarty rozdział!
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia ♥
Informuję, że masz kolejnego czytelnika :). Poprzednie rozdziały przeczytane, podoba mi się twój styl :). Naprawdę miły fanfik. Z takim klimatem :). Pozdrawiam i idę czytać dalej.
OdpowiedzUsuń